18.03.2007, 13:49
Czytam właśnie "Krótką historię prawie wszystkiego" Billa Brysona. Pozycja idealna dla kogoś, kto ciekaw jest historii odkryć naukowych opowiedzianej ze swadą i "po ludzku". Autor, niegdyś laik, przez kilka lat dokształcał się sam, by potem przekazać nowo nabytą wiedzę innym amatorom nauki. Można by pomyśleć, że jeśli ktoś już czytywał Dawkinsa, Sagana, Hawkinga, Kaku, Hellera i innych, to niepotrzebna mu powtórka. Książka Brysona ma jednak tą zaletę, że roi się w niej od ciekawostek. Smaczki z życia naukowców, przedstawienie ich z nowej perspektywy, ujawnienie dziwactw. Wiedzieliście np., że niejaki Newton eksperymentował z własną gałką oczną wbijając w nią igłę? I wyszedł bez szwanku, jeśli nie liczyć kilkudniowego bólu.
Czytając rozdział o odkryciach geograficznych natrafiłem na naszych znajomych żeglujących do Filadelfii. Jeszcze przed tą wyprawą wybrali się do południowo - wschodniej Azji by zaobserwować rzadkie zjawisko - przejście Wenus przed tarczą Słońca. Oddajmy głos Brysonowi.
(...) Mason znalazł się w zespole razem z młodym geodetą Jeremiahem Dixonem. Obaj panowie najwyraźniej przypadli sobie do gustu (...). Wyruszyli na Sumatrę, lecz ich statek został zaatakowany przez francuską fregatę już na drugi dzień po wyjściu z portu (...). Mason i Dixon wysłali do Royal Society list z informacją o tym zdarzeniu i z pytaniem, czy nie należałoby odwołać niebezpiecznej wyprawy. Dostali utrzymaną w chłodnym tonie odpowiedź z żądaniem kontynuowania podróży, ponieważ pobrali już wynagrodzenie, społeczność naukowa pokłada w nich wielkie nadzieje, a przerwanie wyprawy spowoduje nieodwołalną utratę reputacji obu podróżników. Mason i Dixon ruszyli w dalszą podróż, lecz po drodze dotarła do nich wiadomość, że Sumatrę opanowali Francuzi. W tej sytuacji dwaj astronomowie zdecydowali się zakończyć podróż i wykonać obserwacje na Przylądku Dobrej Nadziei; nie uzyskali jednak rozstrzygających wyników. (...)
Mason i Dixon - po tej próbie z pewnością bardziej doświadczeni - kolejne cztery lata poświęcili na wytyczanie granicy między kolonialnymi posiadłościami Williama Penna i lorda Baltimore'a, czyli Pensylwanią i Marylandem. Rezultat czterech lat spędzonych w amerykańskiej głuszy stanowiła słynna linia Masona-Dixona, która później nabrała symbolicznego znaczenia jako granica między wolnymi i niewolniczymi stanami. (Głównym zadaniem Masona i Dixona było wytyczenie granicy, lecz tymczasem wykonali oni także kilka obserwacji astronomicznych o bardziej naukowym charakterze, między innymi jeden z najdokładniejszych pomiarów odległości odpowiadającej jednemu stopniowi szerokości geograficznej - w Anglii to osiągnięcie spotkało się ze znacznie większym uznaniem niż rozstrzyganie sporów granicznych między rozkapryszonymi arystokratami).
(...)
Mason i Dixon wrócili do Anglii w glorii naukowych herosów, po czym - z nieznanych powodów - zaprzestali dalszej współpracy. Zważywszy na częstość, z jaką ich nazwiska pojawiają się przy kluczowych wydarzeniach osiemnastowiecznej nauki, zadziwiająco mało wiemy o ich osobistych losach. Istnieje tylko kilka odnośników, lecz ani jednej podobizny. Dictionary of National Biography zawiera intrygującą wzmiankę o Dixonie, zgodniej z którą "urodził się w kopalni węgla", lecz okoliczności tego zdarzenia słownik pozostawia wyobraźni czytelnika, po czym dodaje, że Dixon zmarł w 1777 roku w Durham. Oprócz nazwiska i wieloletniej współpracy z Masonem nie znamy nic więcej.
Równie mało wiemy o Masonie. W 1772 roku (...) przyjął zlecenie znalezienia góry odpowiedniej do eksperymentu z grawitacyjnym odchylaniem. W obszernym raporcie opisał górę Schiehallion, położoną w centralnej części Wyżyny Szkockiej, Powyżej Loch Tay. Żaden argument nie zdołał jednak przekonać go do spędzenia kilku letnich miesięcy na pomiarach i naukowiec ten nigdy już tam nie powrócił. Następny znany nam ruch Masona nastąpił w 1786 roku, gdy nagle i nieoczekiwanie pojawił się w Filadelfii wraz z żoną i ośmiorgiem dzieci, będąc najwyraźniej bez środków do życia. Od jego poprzedniej bytności w Ameryce, związanej z owym geodezyjnym zleceniem granicznym, upłynęło osiemnaście lat. Nie znamy żadnych powodów, dla których ponownie pojawił się w Nowym świecie, nie mając tam żadnych przyjaciół ani nawet kogokolwiek, kto powitałby go na molo. Kilka tygodni później zmarł.
No czyż to nie jest doskonały materiał na książkę lub film? Szczególnie ciekawe możliwości spekulacji scenariuszowych dają owe białe plamy w życiorysach dwóch podróżników. Relacje pomiędzy nimi i niezrozumiały wyjazd do Ameryki. Szkoda tylko, że happy-endu najwyraźniej być tu nie może.
Czytając rozdział o odkryciach geograficznych natrafiłem na naszych znajomych żeglujących do Filadelfii. Jeszcze przed tą wyprawą wybrali się do południowo - wschodniej Azji by zaobserwować rzadkie zjawisko - przejście Wenus przed tarczą Słońca. Oddajmy głos Brysonowi.
(...) Mason znalazł się w zespole razem z młodym geodetą Jeremiahem Dixonem. Obaj panowie najwyraźniej przypadli sobie do gustu (...). Wyruszyli na Sumatrę, lecz ich statek został zaatakowany przez francuską fregatę już na drugi dzień po wyjściu z portu (...). Mason i Dixon wysłali do Royal Society list z informacją o tym zdarzeniu i z pytaniem, czy nie należałoby odwołać niebezpiecznej wyprawy. Dostali utrzymaną w chłodnym tonie odpowiedź z żądaniem kontynuowania podróży, ponieważ pobrali już wynagrodzenie, społeczność naukowa pokłada w nich wielkie nadzieje, a przerwanie wyprawy spowoduje nieodwołalną utratę reputacji obu podróżników. Mason i Dixon ruszyli w dalszą podróż, lecz po drodze dotarła do nich wiadomość, że Sumatrę opanowali Francuzi. W tej sytuacji dwaj astronomowie zdecydowali się zakończyć podróż i wykonać obserwacje na Przylądku Dobrej Nadziei; nie uzyskali jednak rozstrzygających wyników. (...)
Mason i Dixon - po tej próbie z pewnością bardziej doświadczeni - kolejne cztery lata poświęcili na wytyczanie granicy między kolonialnymi posiadłościami Williama Penna i lorda Baltimore'a, czyli Pensylwanią i Marylandem. Rezultat czterech lat spędzonych w amerykańskiej głuszy stanowiła słynna linia Masona-Dixona, która później nabrała symbolicznego znaczenia jako granica między wolnymi i niewolniczymi stanami. (Głównym zadaniem Masona i Dixona było wytyczenie granicy, lecz tymczasem wykonali oni także kilka obserwacji astronomicznych o bardziej naukowym charakterze, między innymi jeden z najdokładniejszych pomiarów odległości odpowiadającej jednemu stopniowi szerokości geograficznej - w Anglii to osiągnięcie spotkało się ze znacznie większym uznaniem niż rozstrzyganie sporów granicznych między rozkapryszonymi arystokratami).
(...)
Mason i Dixon wrócili do Anglii w glorii naukowych herosów, po czym - z nieznanych powodów - zaprzestali dalszej współpracy. Zważywszy na częstość, z jaką ich nazwiska pojawiają się przy kluczowych wydarzeniach osiemnastowiecznej nauki, zadziwiająco mało wiemy o ich osobistych losach. Istnieje tylko kilka odnośników, lecz ani jednej podobizny. Dictionary of National Biography zawiera intrygującą wzmiankę o Dixonie, zgodniej z którą "urodził się w kopalni węgla", lecz okoliczności tego zdarzenia słownik pozostawia wyobraźni czytelnika, po czym dodaje, że Dixon zmarł w 1777 roku w Durham. Oprócz nazwiska i wieloletniej współpracy z Masonem nie znamy nic więcej.
Równie mało wiemy o Masonie. W 1772 roku (...) przyjął zlecenie znalezienia góry odpowiedniej do eksperymentu z grawitacyjnym odchylaniem. W obszernym raporcie opisał górę Schiehallion, położoną w centralnej części Wyżyny Szkockiej, Powyżej Loch Tay. Żaden argument nie zdołał jednak przekonać go do spędzenia kilku letnich miesięcy na pomiarach i naukowiec ten nigdy już tam nie powrócił. Następny znany nam ruch Masona nastąpił w 1786 roku, gdy nagle i nieoczekiwanie pojawił się w Filadelfii wraz z żoną i ośmiorgiem dzieci, będąc najwyraźniej bez środków do życia. Od jego poprzedniej bytności w Ameryce, związanej z owym geodezyjnym zleceniem granicznym, upłynęło osiemnaście lat. Nie znamy żadnych powodów, dla których ponownie pojawił się w Nowym świecie, nie mając tam żadnych przyjaciół ani nawet kogokolwiek, kto powitałby go na molo. Kilka tygodni później zmarł.
No czyż to nie jest doskonały materiał na książkę lub film? Szczególnie ciekawe możliwości spekulacji scenariuszowych dają owe białe plamy w życiorysach dwóch podróżników. Relacje pomiędzy nimi i niezrozumiały wyjazd do Ameryki. Szkoda tylko, że happy-endu najwyraźniej być tu nie może.