Liczba postów: 2,419
Liczba wątków: 182
Dołączył: 10.2004
Przez wiele lat kariery Marka Knopflera towarzyszyło mu wielu muzyków - od jego brata poczšwszy, na wieloletnim towarzyszu broni - Guyu Fletcherze - skończywszy.
Czy macie jakie odczucia w stosunku do nich? Nie mylę tu bynajmniej o stronie technicznej, ponieważ sam nie mam zielonego pojęcia np. o tym, czy na basie lepiej grał Illseley, czy gra Worf. Zastanawia mnie raczej - czy kogo z nich lubicie/lubilicie bardzie "jako człowieka"?
Odpowiem jako pierwszy - najbardziej sympatyczny wydawał mi się zawsze Alan Clark - i to jego najbardziej brakuje mi z czasów Dire Straits. Najmniej - choć nie wiem, czy nie popełniam tu faux pas - lubię Guya Fletchera, nie potrafię się jako przekonać do tego, grajšcego już przecież wiele lat z Knopflerem, muzyka.
"Come up and feel the sun
A new morning has begun..."
Liczba postów: 9,591
Liczba wątków: 318
Dołączył: 08.2004
Bardzo lubiłem Alana Clarka bo urodził się tego samego dnia co ja tylko rocznik inny Oczywicie żartuje Oj Numitor narażasz się Nie dam złego słowa powiedzieć na dr Fletchera. Natomiast John Illsley to mój ulubiony basista Tyle w wielkim skrócie i na skróty bo przecież muzyków w otoczeniu MK przewinęło się całkiem sporo. A może jeszcze dodam że nie zawsze show Jacka Sonniego przypadał mi do gustu
Something's going to happen
To make your whole life better
Your whole life better one day
Liczba postów: 2,816
Liczba wątków: 59
Dołączył: 09.2004
A ja najbardziej lubię "RYSIA"
Znaczy Richarda Benetta oczywicie - strasznie sympatyczny człowiek, skromny i wietnie porusza się na scenie. Ten jego taniec z gitarš zawsze wywołuje umiech na mojej twarzy.
Ja też będę bronił człowieka od wszystkiego - dr Fletchera, skoro naprawił zegarek Markowi to trzeba mu przyznać spore zasługi
Cała reszta też jest OKI
Liczba postów: 1,324
Liczba wątków: 25
Dołączył: 10.2003
Powiem Wam, ze to co mnie kiedys poruszylo czytajac: "Sultanow Swingu" był fakt, ze po odejsciu davida po prostu Dire Straits dało ogłoszenie w gazecie muzycznej o naborze drugiego gitarzysty. To jest niesamowite, ale chyba wtedy nie byli najpopularniejsza grupa swiata jak w latach 1985/86 . Z muzykow, to zawsze fascynowala mnie postac Alana Clarka-nikt jak on nie grał srodkowej czesc Sultanów na fortepianie czy wejscia do srodkowego sola w Telegraph Road. Za kazdym raem jak ogladam Bazylea, to mam wtedy ciarki na plecach...
A long time ago came a man on a track...
Liczba postów: 1,453
Liczba wątków: 44
Dołączył: 02.2005
Ja tez bardzo lubie Guya, a takze Danny'ego - taka naturalna radosc z grania z niego bije A od koncertu w spodku coraz gorliwiej poszukuje wszelkich dzwiekow wydobywanych przez Matta Rollings'a. Zgadzam sie z Robsonem co do Jacka - imo nie pasowal zbytnio do image'u DS...taki gwiazdorski typ
You do what you want to
You go your own sweet way...
Liczba postów: 1,444
Liczba wątków: 20
Dołączył: 07.2004
Jack Sonni może faktycznie odstwał szołmeńskim zachowaniem od reszty DS, ale ileż kolorytu dodawał grupie na scenie. Niestety, nie dane mi było oglšdać koncertu DS (na żywo) w latach 80-tych, ale sšdzę, że między innymi dzięki wygłupom Jacka każdy show różnił się od innych, a MK nie powtarzał tych samych żartów (naprawianie zegarka, herbatka, itd.).
Liczba postów: 9,591
Liczba wątków: 318
Dołączył: 08.2004
Ale paznokieć skubał tylko raz a właciwie go złamał w Sydney
Something's going to happen
To make your whole life better
Your whole life better one day
Liczba postów: 1,651
Liczba wątków: 16
Dołączył: 01.2005
Mylę, że częciej . Akurat w Sydney była kamera i dzięki temu mógł to zobaczyć cały swiat, ale to doć częsta przypadłoć gitarzystów . Gdy bylimy z Anromem na koncercie The Notting Hillbillies w klubie Ronniego Scott'a w Londynie, tam również Mark zmagał się z ułamanym paznokciem. Wtedy obcinajšc go radził wszystkim, żeby przykryli kufle z piwem
Wracajšc jednak do głównego wštku, ja dużš sympatiš darzę współzałożyciela DS - Johna Illsley'a. Nie był może wybitnym instrumentalistš, ale był znakomitym wsparciem dla MK w najtrudniejszych chwilach zespołu. Mark był (jest) artystš z głowš w chmurach, John był tym, który stšpał twardo po ziemi. Clarky i dr Fletch to jak najbardziej również postacie, które zasługujš na wiele sympatii . Z resztš, każdy kto współpracuje z Markiem wydaje się być sympatycznym gociem
...Well He's a big star now but I've been a fan of his for years,
the way he sings and plays guitar still brings me to tears...
Liczba postów: 9,591
Liczba wątków: 318
Dołączył: 08.2004
Dobrze powiedziane: "przykryć kufle piwem" Kuba a Ty by nie chciał czasem z Anromem odwieżyć wspomnień z koncertu TNH? Jak tam było? Bo co mnie chyba pamięć zawodzi ale nie pamietam fachowej recenzji z tamtych wydarzeń. I jako nie mam watpliwoci że mówię nie tylko w swoim imieniu
Something's going to happen
To make your whole life better
Your whole life better one day
Liczba postów: 804
Liczba wątków: 10
Dołączył: 05.2005
Oj, to było już jaki czas temu...
Trzeba by obejrzeć raz jeszcze zdjęcia i ruszyć pamięciš wstecz...
Dla mnie zaczęło się od tego, że Kuba w styczniu albo w lutym 1999 , na korytarzu naszej uczelni podszedł do mnie i zapytał, czy pamiętam nasz wyjazd do Pragi na koncert Maestro w 1996. Od razu wiedziałem że co knuje!
Jak się okazało się, wyczytał w internecie że w lipcu będzie set 6-ciu koncertów w Londynie. W małym klubie, który akurat zna, bo rok wczeniej był tam na koncercie... Marka Knopflera.
Ta wiadomoć była dla mnie jak uderzenie młotem. Miałem po raz drugi zobaczyć maestro i to z odległoci kilku metrów!
Zaczęło się goršczkowe zbieranie funduszy, bo że pojedziemy - nie było żadnych wštpliwoci.
Wiem, że przy dowiadczeniach Kuby i paru innych forumowiczów mogę się schować, ale dla mnie to jest do dzi najpiękniejszy wyjazd, jaki dane mi było przeżyć.
Londyn w całej swej wielkomiejskoci, hałasie i brudzie (miejscami) zauroczył mnie od pierwszej chwili. To miasto ma co w sobie...
Ok. 6.00 rano dojechalimy na miejsce, w schronisku w. Krzysztofa (patrona podróżnych) po kilku minutach walenia do drzwi wyszedł jaki osobnik i powiedział, że teraz wszyscy piš i że mamy przyjć o 10.00
Potem Kuba zrobił nam kilkugodzinnš wycieczkę ladami MK, a wieczorem ta trasa zawiodła nas pod drzwi klubu Ronniego Scotta.
Stalimy przy tylnej cianie, ale i tak do sceny mielimy nie więcej niż jakie 7 - 10 m.
Na poczštek na rozgrzewkę grał Dave O'Higgins na saksofonie ze swoim bandem - muzyka jak dla mnie wówczas nie do zniesienia - zbyt nowoczesny jazz. No ale warto było znieć te dwięki, bo oto ok. 23.00 na scenie pojawił się zespół The Notting Hillbillies. Mark wszedł - a jakże - ostatni. I pamietam, że byłem pod niesamowitym wrażeniem myli, że oto ja - człowiek ze wschodu, tak niedawno zza żelaznej kurtynty - teraz jestem tutaj pomiędzy londyńczykami i uczestnicze w ich życiu. Takim zwyczajnym. To była roda, czyli normalny dzień pracy. Fakt, że Mark nie codzień gra koncerty, nawet w tym miecie, ale wiadomoć, że ludzie dookoła nie wiedzš kim my jestemy, że przyjechalimy na ten malutki (pod względem iloći widzów) koncert z tak daleka był dla mnie niesamowity. Po raz pierwszy widziałem Zachód od podszewki i to w samym jego seru - w centrum Londynu na wieczornym koncercie dla garstki miejscowych.
Dzięki Ci Kuba raz jeszcze za ten wyjazd!
No i zaczęło się - mniej więcej połowy piosenek nie znałem wtedy. Majšc w pamięci duże koncerty, zwłaszcza Bazyleę byłe zaskoczony surowociš wykonania wielu utworów. Piosenkš Calling Elvis to chyba nawet byłem zawiedziony.
To tyle tak dookoła. Wiem, że relacja z samego koncertu dużo lepiej wypadnie w wykonaniu Kuby. Kuba - zapraszam ^_^
„ten sławny koncert DS z Bazylei” … „zdarlem te tasme do czarno-bialosci....”
Liczba postów: 9,591
Liczba wątków: 318
Dołączył: 08.2004
I proszę znów ciary biegajš po plecach. Dzięki Anrom Dlaczego Was wtedy jeszcze nie znałem...?
Something's going to happen
To make your whole life better
Your whole life better one day
Liczba postów: 1,651
Liczba wątków: 16
Dołączył: 01.2005
Romek, przywołałe niesamowite wspomnienia... Nie wiem czy Numitor nam wybaczy takie dygresje w tym wštku, ale nie potrafię się powstrzymać aby nie powiedzieć choć kilku słów .
Dla mnie zaczęło się latem 1998r. Byłem wtedy na praktykach studenckich w Anglii, co sprowadzało się w moim przypadku do rozwożenia truskawek do centrów dystrybucji w całej południowej Anglii. Jedziłem po południowych hrabstwach małš ciężarówkš i zawsze tak ustawiałem sobie trasę, aby jak najwięcej przy okazji zobaczyć. Podczas jednego z takich codziennych wyjazdów usłyszałem zupełnie przypadkiem (właciwie to nie przypadkiem bo przypadków nie ma ) jak prowadzšcy program informuje słuchaczy o atrakcjach nadchodzšcego weekendu. Nie wyłapałem zbyt wiele, ale wystarczajšco, aby puls mi podskoczył a wyobrania zaczęła działać 'overtime' . "...coming weekend...Notting Hillbillies...Knopfler....London..." - to była mniej więcej całoć wypowiedzi jaka do mnie dotarła ale wiedziałem już, co będę robić w nadchodzšcy weekend. W najbliższš sobotę wybrałem się do Londynu autobusem (3 godziny jazdy) zupełnie w ciemno. Pierwszš rzeczš jakš zrobiłem było sprawdzenie w gazecie czy to faktycznie jest prawda. Była!!! . Obok magicznej nazwy "The Notting Hillbillies" widniała równie magiczna nazwa "Ronnie Scott's". I tyle. Nie wiedziałem gdzie to jest ani co to jest, ani gdzie tego szukać. Może to wydać się Wam mieszne, ale znaleć się nagle w centrum ogromnej metropolii z jednš nazwš jako odnonik, majšc do dyspozycji kilka godzin zaledwie na znalezienie tego miejsca... to było dla mnie duże wyzwanie, ale jakże inspirujšce! Ja wiedziałem, że MUSZĘ się tam znaleć tego wieczora. Rozpoczęły się poszukiwania. Przechodnie na ulicy tylko wzruszali ramionami gdy pytałem o Ronnie Scott's. W końcu kto mi powiedział, że to klub jazzowy na West Endzie. To znacznie zawęziło poszukiwania, ale i tak wydawało się mało możliwe, że trafię tam przypadkiem. Dalsze poszukiwania zaczšłem od pubów... I to był strzał w dziesištkę. Już w pierwszym do którego wszedłem powiedziano mi, że Ronnie Scott's to całkiem niedaleko, kilka przecznic dalej, na ulicy Firth Street odchodzšcej od słynnej Shaftesbury Avenue. Możecie wyobrazić sobie mojš radoć jak odnalazłem ten budynek wtopiony w rzšd kamienic. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po drugiej stronie tejże ulicy ujrzałem kawiarnię Angellucci's... Wiedziałem, że jestem we właciwym miejscu .
Dziarsko wmaszerowałem do klubu Ronniego proszšc z rozbrajajšcym usmiechem o bilecik na wieczorny koncert, na co czarnoskóry portier parsknšł serdecznym miechem mówišc mi, że bileciki rozeszły się 10 miesięcy temu w cišgu dwóch dni. Nie powiem, żeby dodał mi w ten sposób animuszu... Portier widzšc mojš zdezorientowanš (i jakże zawiedzionš) minę oznajmił, że mogę przyjć przed koncertem i wtedy będš sprzedawać jeszcze bilety na tzw miejsca stojšce. Wiedziałem, że to ostatnia szansa. Miałem kilka godzin, więc poszedłem na spacer po Wild West End a na godzinę przed koncertem udałem sie z powrotem na Firth Street i ...zobaczyłem najdłuższš kolejkę w swoim życiu... W swojej ignorancji nie wzišłem niestety pod uwagę, że nie byłem jedynym w takiej sytuacji bez biletowej. Nic to, ustawiłem się w ten przerażajšco długi ogon i czekałem. Udało się. Będšc już w rodku, nie mogłęm uwierzyć, że w tak małej, intymnej sali, za chwilę zagra lider jednej z największych grup wiata. To było jak sen. Stałem w odległoci kilku metrów od instrumentów ustawionych na scenie a ludzie, którzy stali ze mnš w kolejce rozlokowali się w każdym możliwym zakamarku tego przybytku. Klub jest bardzo elegancki. Zaraz przy scenie (malutkiej) stoi kilkanacie stolików a wokół nich znajduje się niska balustrada, którš okupowała większoć włacicieli biletów 'stojšcych'. Półmrok wyworzony przez nastrojowe lampy, na cianach zdjęcia artystów i co wybitniejszych goci klubu, z boku sceny bar z piwem lejšcym się strumieniami. Przyznam że żal było się ruszyc z mojego miejsca przy balustradzie aby nabyc piwo. Bałem się, że ktos zajmie mi startegicznš pozycję w widokiem na Maestro , póniej okazało się, że barmani chodzš po całej sali zbierajšc zamówienia na zimne kufle, z czego skorzystałem. Koncert rozpoczšł się od występu Dave'a O'Higginsa, podobnie jak rok póniej, kiedy byłem tam z Romkiem. Ja również traktowałem ten występ jako zło konieczne, aby za chwilkę usłyszeć włanie TO... Wiele razy tego wieczora wydawało mi się, że to sen. Mark Knopfler siedział kilka metrów ode mnie, popijał piwko i grał ze swoimi kumplami -specjalnie dla mnie, wtedy nie miałem co do tego wštpliwoci... Wród wielu tytułów zupełnie mi nieznanych, TNH grali wtedy wiele starych standardów Presley'a, Roberta Johnsona, Chucka Berry'ego (jak słynna Nadine) pojawiały się zupełnie absolutnie magiczne brzmienia jak: Water Of Love, Why Worry czy Setting Me Up... Your Own Sweet Way, Railroad Worksong czy Are We In Trouble Now... W końcu też Wild Theme i kończšcy wieczór The Next Time I'm In Town... Byli znakomici gocie... Chris White, ozdabiajšcy swym saksofonem co niektóre numery, podobnie Chris Barber na puzonie, czy Bobby Valentino na skrzypcach. Po wszystkim, nie chciało mi się wychodzić... Była 2 w nocy, Dave O'Higgins wyszedł ponownie na scenę by jazzować jeszcze godzinkę a ja nie majšc nic lepszego do roboty postanowiłem zostać tam tak długo jak się da, gdyż mój autobus powrotny był dopiero rano. W końc klub zaczšł pustoszeć więc i ja postanowiłem wyjć i łyknšć wieżego powietrza. Na zewnštrz było juz pustawo, 3 nad ranem, londyńska ciepła noc, przed wejciem do klubu stoi czarny Jaguar a obok niego kierowca wyranie czekajšc na kogo... Stanšłem jak wryty i zapytałem czy czeka na tego Kogo o kim mylę . Pan kierowca usmiechšł się i powiedział: "Nie wiem o kim pan myli, ale tak.. czekam na Niego, zaraz wyjdzie". Tego było już troche za wiele jak na dzień bogaty we wrażenia... stanšłem więc obok pana kierowcy i czekalimy... Po 5 minutach jak gdyby nigdy nic z klubu wyszedł Mark Knopfler, przywitał się a nami (!!! , pan kierowca otworzył mu tylne drzwi, ja byłem tak totalnie zaskoczony, że nie zdołałem zrobić absolutnie nic... Wybełkotałem tylko cos w rodzaju "Thank You, Mark"... patrzšc cały cas na mojš dłoń, która jeszcze przed chwilš czuła ucisk Mistrza, a Maestro pokiwał mi już z samochodu po czym oddalił się w londyńskš noc...
Cóż, oczywicie nikt nie chciał mi uwierzyć po powrocie na farmę (na której pracowałem) że byłem na kameralnym koncercie Marka Knopflera, mało tego, że tuz po nim ciskałem jego dłoń... A ja wiedziałem, że w przyszłym roku będę czujny i na pewno jeszcze przyjadę do klubu Ronniego Scott'a. I tak się stało! Romek (Anrom) opowiedział już jak to wyglšdało następnego lata... Było wspaniale a dodam jeszcze tylko, że biletów przy stolikach nie udało nam się zdobyc i podobnie jak ja rok wczeniej - mielismy miejsca stojšce. Nie przeszkodziło to jednak w znakomitym odbiorze jednych z najlepszych koncertów, jakie dane nam było oglšdać. Ponownie na scenie było wielu goci: Chris White, Chris Barber, Bobby Valentino. Wród goci na widowni pojawił się John Illsley a na bębnach oczywicie grał Ed Bicknell, który pozyczał od Anroma flamaster do autografów . Bedšc tak daleko i wiedzšc, że te koncerty odbywajš się przez cał tydzień, zdecydowalismy się pójc na dwa pod rzšd. Jeden z nich został profesjonalnie nagrany przez Romka, drugi już przeżywalimy bez sprzętów audiowizualnych.
Z takich zabawnych incydentów pamiętam, że po koncercie poszedłem do ubikacji, i chcšc wyjć z kabiny zostałem przyblokowany. Jak już mnie wypuszczono okazało się, że Mistrzowi zachciało się siusiu i wszelki ruch w toalecie został wstrzymany przez ochronę . No cóż... Mistrz też człowiek B)
Ale... atmosfera West Endu, małego kameralnego klubu, legendarna muzyka, to co co zostanie w nas do końca, jestem przekonany. Jeli będziecie mieli kiedy okazję aby zobaczyc Maestro w tak niesamowicie intymnym otoczeniu (i nie myslę tu o ubikacji ) to zdecydowanie nie opuccie takiej okazji. Jest warta wszelkich wyrzeczeń. Dzięki Romek, że byłe tam wtedy ze mnš! Pozdrawiam
...Well He's a big star now but I've been a fan of his for years,
the way he sings and plays guitar still brings me to tears...
Liczba postów: 9,591
Liczba wątków: 318
Dołączył: 08.2004
Kosmos! Po prostu kosmos! Dzięki Wam Kurka wodna przeprowadzam sie do Londynu
Something's going to happen
To make your whole life better
Your whole life better one day
Liczba postów: 804
Liczba wątków: 10
Dołączył: 05.2005
A wracajšc do wštku - jako tak bardzo polubiłem Paula Franklina - za niesamowite nastrojowe solówki...
„ten sławny koncert DS z Bazylei” … „zdarlem te tasme do czarno-bialosci....”
Liczba postów: 875
Liczba wątków: 3
Dołączył: 09.2004
Szczęciarze z Was. Lubię takie historie.
Liczba postów: 1,324
Liczba wątków: 25
Dołączył: 10.2003
Kooba i jego KOSMICZNE OPOWIESCI!!!
A long time ago came a man on a track...
Liczba postów: 1,761
Liczba wątków: 71
Dołączył: 11.2004
Tak bardzo zazroszczę Coobie i Anromowi. Cudowne przeżycie i cudnie opisane.
A co tam przeczytam jeszcze raz.
P.S. A swojš drogš kto z nas nie chcialby posiusiać tak pisuarek w pisuarek razem z Markiem. No!!!! Cooba był bisko....kto holender wymyslił te kabiny
We are the sultans of swing...
Liczba postów: 1,651
Liczba wątków: 16
Dołączył: 01.2005
...Well He's a big star now but I've been a fan of his for years,
the way he sings and plays guitar still brings me to tears...
Liczba postów: 2,816
Liczba wątków: 59
Dołączył: 09.2004
Oj powróciły dzisiaj wspomnienia pamiętnego dla mnie wieczoru z 14 na 15 lipca 2006 w Pałacu Porażyńskim :
14 lipca 2006 Porażyn
Wtedy to Roman zaczšł snuć nocnš opowieć o londyńskiej eskapadzie dwóch wielkich zapaleńców. Usłyszałem jeszcze kilka niesamowitych opowieci o Romku, Koobie i Marku Knopflerze...
Wtedy - podczas nocnych rozmów przy muzyce Mistrza zrozumiałem jak wielkim pasjonatem można być i jak wiele można powięcić żeby spełnić swoje marzenia...
Cudowne chwile...
Niestety nie udało mi sie wtedy wybłagać od Romka nagrania koncertu z klubu Ronnie'go Scotta, które wykonał osobicie. Pilnie strzeże swoich skarbów...
Niesamowite wspomnienia Romku i Koobo - dziękuję - teraz mam dopełnienie opowieci oczami Kooby.
Liczba postów: 474
Liczba wątków: 22
Dołączył: 03.2006
Może to i lepiej że ochroniarze przyblokowali Koobę w kabinie. Dzięki temu los wynagrodził mu tš stratę i "zorganizował" ucinięcie dłoni przed samochodem
A wogóle to...jako nie mogę sobie wyobrazić rozmowy z Markiem w, przepraszam za wyrażenie, toalecie
|