18.02.2014, 11:11
Forum obserwuję sporadycznie od kilku lat, lecz dopiero teraz tu piszę.
Mam na imię Andrzej, mieszkam w okolicach Olsztyna i właśnie przeczytałem Marka Knopflera Lesława Halińskiego. Jestem, muszę przyznać, porażony wspomnieniami i uświadomiłem sobie, że Dire Straits to była dla mnie najważniejsza grupa. Pierwszy raz zetknąłem się z DS jako nastolatek, zupełnie nieświadomie, na początku lat 80-tych kiedy mój znajomy zaprosił mnie do swojego zespołu i miałem tam grać jakiś podkład na gitarze. Nie za bardzo wiedziałem co to jest, ale było to fajne, zespół nie przetrwał kilku prób, a ja kilkanaście miesięcy później dowiedziałem się, że wykonywałem z zespołem Sułtanów Swingu. W gitarze marka zakochałem się po usłyszeniu Money for Nothing, pamiętam jak całymi dniami próbowałem wyciągnąć dźwięki rifu z nagrania, było to dla mnie tak nietypowe traktowanie gitary i tak fascynujące. Pierwszą wysłuchaną do ostatniego dźwięku była płyta Brothers in Arms, a następnie 2 pierwsze płyty.
Alhemię telewizja polska nadawała we wrześniu 1987 roku w dwóch odcinkach, w kolejne czwartki, dobrze to pamiętam bo podczas nadawania 2-go odcinka mój dom nawiedziła UB-ecja i zaczęli mnie i moją mamę czymś tam straszyć, a ja nie mogłem się doczekać kiedy sobie pójdą bo w telewizji nadawali Alchemię.
W 1992 byłem na wycieczce z dziewczyną (obecnie moją kochaną żoną) we Włoszech a tam odbywała się tam trasa DS, jak zobaczyłem plakat informujący o koncercie (chyba już był nieaktualny) to zrobiłem akcję, żeby go odkleić ze ściany, a miał chyba ze 2 metry wysokości i wisiał też nie na uboczu. Przywiozłem go do Polski, i wisiał kilka lat w sali gdzie mieliśmy próby. Pewnie jest już dawno na śmietniku, ale by to była pamiątka.
Przypominał mi się też tekst przeczytany w jakimś piśmie muzycznym o spotkaniu Marka z Dylanem, tego nie było w książce Halińskiego. Po koncercie podchodzi Dylan do Marka i mówi coś w tym stylu: fajnie gracie, nie zagrałbyś na mojej płycie, a Mark nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa.
Ostatnio po 15-latach niegrania na gitarze do łask wrócił mój ukochany fender (1979 rok) co prawda nie wygląda jak gitara Marka, bo nie jest czerwona i nie ma jasnej podstrunnicy, ale brzmi stylowo.
To tyle tak na szybko.
Pozdrawiam Gorąco
Mam na imię Andrzej, mieszkam w okolicach Olsztyna i właśnie przeczytałem Marka Knopflera Lesława Halińskiego. Jestem, muszę przyznać, porażony wspomnieniami i uświadomiłem sobie, że Dire Straits to była dla mnie najważniejsza grupa. Pierwszy raz zetknąłem się z DS jako nastolatek, zupełnie nieświadomie, na początku lat 80-tych kiedy mój znajomy zaprosił mnie do swojego zespołu i miałem tam grać jakiś podkład na gitarze. Nie za bardzo wiedziałem co to jest, ale było to fajne, zespół nie przetrwał kilku prób, a ja kilkanaście miesięcy później dowiedziałem się, że wykonywałem z zespołem Sułtanów Swingu. W gitarze marka zakochałem się po usłyszeniu Money for Nothing, pamiętam jak całymi dniami próbowałem wyciągnąć dźwięki rifu z nagrania, było to dla mnie tak nietypowe traktowanie gitary i tak fascynujące. Pierwszą wysłuchaną do ostatniego dźwięku była płyta Brothers in Arms, a następnie 2 pierwsze płyty.
Alhemię telewizja polska nadawała we wrześniu 1987 roku w dwóch odcinkach, w kolejne czwartki, dobrze to pamiętam bo podczas nadawania 2-go odcinka mój dom nawiedziła UB-ecja i zaczęli mnie i moją mamę czymś tam straszyć, a ja nie mogłem się doczekać kiedy sobie pójdą bo w telewizji nadawali Alchemię.
W 1992 byłem na wycieczce z dziewczyną (obecnie moją kochaną żoną) we Włoszech a tam odbywała się tam trasa DS, jak zobaczyłem plakat informujący o koncercie (chyba już był nieaktualny) to zrobiłem akcję, żeby go odkleić ze ściany, a miał chyba ze 2 metry wysokości i wisiał też nie na uboczu. Przywiozłem go do Polski, i wisiał kilka lat w sali gdzie mieliśmy próby. Pewnie jest już dawno na śmietniku, ale by to była pamiątka.
Przypominał mi się też tekst przeczytany w jakimś piśmie muzycznym o spotkaniu Marka z Dylanem, tego nie było w książce Halińskiego. Po koncercie podchodzi Dylan do Marka i mówi coś w tym stylu: fajnie gracie, nie zagrałbyś na mojej płycie, a Mark nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa.
Ostatnio po 15-latach niegrania na gitarze do łask wrócił mój ukochany fender (1979 rok) co prawda nie wygląda jak gitara Marka, bo nie jest czerwona i nie ma jasnej podstrunnicy, ale brzmi stylowo.
To tyle tak na szybko.
Pozdrawiam Gorąco