16.11.2005, 02:06
Hello...
Tak sie wlasnie zastanawiam nad fenomenem naszego idola.....
Muzyka i przekaz jest ponadczasowy i ponad wszelkimi podzialami, jezykowymi i muzycznymi. Za gitariady Marka pokochalismy go bezzprzecznie, ale czy za slowa? Wtedy, gdy zaczalem go sluchac, dokladnie 20 lat temu, znajomosc jezyka wyspiarzy byla zenujaca. Nawet najbardziej zagorzali zwolennicy tej "egzotycznej" na te czasy mowy byli tylko zwyklymi tlumaczami (oprocz fenomenalnego Tomka Beksinskiego, niech mu dobrze w niebie bedzie....). Liczyla sie muzyka. Sam tlumaczylem tytuly, dorabiajac sobie reszte koncepcji przekazu - co bylo i dobre i nie. Dobre, bo kreatywnie dawalem upust swojej wyobrazni, piszac swoje teksty do nastroju, budowanego przez Marka, zle, poniewaz byc moze nie to chcial przekazac i powiedziec w swoich wymruczanych i czule wyartykulowanych tekstach. Kazdy chyba w tamtych czasach mial wizje swoich Sultans, Romeo i Juliet oraz innych cudnych utworow..... Ale chlonelismy bezsprzecznie dzwieki. Moje ukochane BiA oraz LOG to perly, jakie uksztaltowaly moje zdolnosci - i te gitarowe i te literackie.
A dzis.... czuje niedosyt. Nowe produkcje Marka nie trafiaja jak dawniej do mojej percepcji, ktora oslabla, zmeczona zyciem, przejsciami i marazmem zyciowym. Nie ma tego czaru, chociaz muzyka pozostala. Mysle, ze ci ludzie, majacy w tamtych czasach wielka doze fascynacji byli szczesliwi. Mieli swoj swiat, wykreowany przez oderwanie sie od szarosci zycia w swiat muzyki Markowej. Marzylismy, tesknilismy za tymi dzwiekami i nie chcielismy innego swiata. Jestem, szczesciarzem, ze moglem byc obecny w tych niekomercyjnych czasach. To moje ukochane wspomniania....
Pozdrawiam serdecznie, bo wiem ze wielu z was to rozumie i czuje. I ze znalazlem sie w kregu osob, ktore oddaly swoje zycie muzyce. Najlepszej.
Tak sie wlasnie zastanawiam nad fenomenem naszego idola.....
Muzyka i przekaz jest ponadczasowy i ponad wszelkimi podzialami, jezykowymi i muzycznymi. Za gitariady Marka pokochalismy go bezzprzecznie, ale czy za slowa? Wtedy, gdy zaczalem go sluchac, dokladnie 20 lat temu, znajomosc jezyka wyspiarzy byla zenujaca. Nawet najbardziej zagorzali zwolennicy tej "egzotycznej" na te czasy mowy byli tylko zwyklymi tlumaczami (oprocz fenomenalnego Tomka Beksinskiego, niech mu dobrze w niebie bedzie....). Liczyla sie muzyka. Sam tlumaczylem tytuly, dorabiajac sobie reszte koncepcji przekazu - co bylo i dobre i nie. Dobre, bo kreatywnie dawalem upust swojej wyobrazni, piszac swoje teksty do nastroju, budowanego przez Marka, zle, poniewaz byc moze nie to chcial przekazac i powiedziec w swoich wymruczanych i czule wyartykulowanych tekstach. Kazdy chyba w tamtych czasach mial wizje swoich Sultans, Romeo i Juliet oraz innych cudnych utworow..... Ale chlonelismy bezsprzecznie dzwieki. Moje ukochane BiA oraz LOG to perly, jakie uksztaltowaly moje zdolnosci - i te gitarowe i te literackie.
A dzis.... czuje niedosyt. Nowe produkcje Marka nie trafiaja jak dawniej do mojej percepcji, ktora oslabla, zmeczona zyciem, przejsciami i marazmem zyciowym. Nie ma tego czaru, chociaz muzyka pozostala. Mysle, ze ci ludzie, majacy w tamtych czasach wielka doze fascynacji byli szczesliwi. Mieli swoj swiat, wykreowany przez oderwanie sie od szarosci zycia w swiat muzyki Markowej. Marzylismy, tesknilismy za tymi dzwiekami i nie chcielismy innego swiata. Jestem, szczesciarzem, ze moglem byc obecny w tych niekomercyjnych czasach. To moje ukochane wspomniania....
Pozdrawiam serdecznie, bo wiem ze wielu z was to rozumie i czuje. I ze znalazlem sie w kregu osob, ktore oddaly swoje zycie muzyce. Najlepszej.
and it's your face I'm looking for on every street...