27.09.2009, 10:05
Zauważam u siebie niepokojącą tendencję i muszę się wypłakać :]
Tendencja, jak to tendencja, pojawiła się nie wiadomo kiedy i dopiero jak przybrała na sile, postanowiła zawiadomić o swym istnieniu moją świadomość. Stało się to przy okazji Get Lucky - uświadomiłem sobie, że ja już nie potrafię (a może nie chce mi się?) słuchać nowych płyt.
Nie wiem czy to sprawa zdziadzienia, czy po prostu warunków. Jako kilkunastolatek mieszkający w internacie miałem układy z chłopakami z radiowęzła z porządnym diorowskim sprzętem. Na weekend, kiedy wszyscy wyjeżdżali do rodziców, ja zostawałem i siedząc w miękkim fotelu po prostu SŁUCHAŁEM nowej płyty. Obecnie jeśli słucham, to wyłącznie przypadkiem. Odwykłem od słuchania jako czynności samej w sobie.
Z filmem jest inaczej, absorbuje również zmysł wzroku i nie sposób się zajmować czymś innym podczas oglądania. Choć z drugiej strony moja mama często "ogląda" film robiąc jednocześnie obiad. Może z muzyką jest podobnie? Czy można zachwycić się nową płytą słuchając jej "do kotleta"? Get Lucky "przesłuchałem" już kilkanaście razy i nie potrafię o tej płycie nic powiedzieć. Bo podczas słuchania sprzątałem, układałem książki na półkach, trollowałem w necie, gadałem z żoną.
Czy naprawdę nie mam czasu? Może mam, ale wydaje mi się, że mam go stale za mało. Dlatego upycham po kilka czynności równolegle, a żadnej z nich nie robię porządnie. Książki czytam w autobusie po drodze do pracy, dlatego też wolę autobus niż samochód - jeżdżąc samochodem nic bym nie przeczytał.
To jest jakiś obłęd. Mam mocne postanowienie wydzielenia dzisiaj godzinki wyłącznie na siedzenie i słuchanie Get Lucky. Nie chcę dać się zagnać w ten kierat wiecznego pośpiechu.
Miewacie coś podobnego, czy może brzmię jak kosmita?
Tendencja, jak to tendencja, pojawiła się nie wiadomo kiedy i dopiero jak przybrała na sile, postanowiła zawiadomić o swym istnieniu moją świadomość. Stało się to przy okazji Get Lucky - uświadomiłem sobie, że ja już nie potrafię (a może nie chce mi się?) słuchać nowych płyt.
Nie wiem czy to sprawa zdziadzienia, czy po prostu warunków. Jako kilkunastolatek mieszkający w internacie miałem układy z chłopakami z radiowęzła z porządnym diorowskim sprzętem. Na weekend, kiedy wszyscy wyjeżdżali do rodziców, ja zostawałem i siedząc w miękkim fotelu po prostu SŁUCHAŁEM nowej płyty. Obecnie jeśli słucham, to wyłącznie przypadkiem. Odwykłem od słuchania jako czynności samej w sobie.
Z filmem jest inaczej, absorbuje również zmysł wzroku i nie sposób się zajmować czymś innym podczas oglądania. Choć z drugiej strony moja mama często "ogląda" film robiąc jednocześnie obiad. Może z muzyką jest podobnie? Czy można zachwycić się nową płytą słuchając jej "do kotleta"? Get Lucky "przesłuchałem" już kilkanaście razy i nie potrafię o tej płycie nic powiedzieć. Bo podczas słuchania sprzątałem, układałem książki na półkach, trollowałem w necie, gadałem z żoną.
Czy naprawdę nie mam czasu? Może mam, ale wydaje mi się, że mam go stale za mało. Dlatego upycham po kilka czynności równolegle, a żadnej z nich nie robię porządnie. Książki czytam w autobusie po drodze do pracy, dlatego też wolę autobus niż samochód - jeżdżąc samochodem nic bym nie przeczytał.
To jest jakiś obłęd. Mam mocne postanowienie wydzielenia dzisiaj godzinki wyłącznie na siedzenie i słuchanie Get Lucky. Nie chcę dać się zagnać w ten kierat wiecznego pośpiechu.
Miewacie coś podobnego, czy może brzmię jak kosmita?