Wystąpiły następujące problemy: | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Warning [2] Undefined array key "avatartype" - Line: 783 - File: global.php PHP 8.1.27 (FreeBSD)
|
Zeit 20/09/2012 - Wersja do druku +- Forum polskich fanów Marka Knopflera i Dire Straits (http://knopfler.pl) +-- Dział: Markowe tematy (http://knopfler.pl/forumdisplay.php?fid=3) +--- Dział: Mark & DS w mediach (http://knopfler.pl/forumdisplay.php?fid=12) +--- Wątek: Zeit 20/09/2012 (/showthread.php?tid=2159) |
Zeit 20/09/2012 - Ania_M - 27.09.2012 http://www.zeit.de/2012/38/KS-Interview-Knopfler/komplettansicht Ktoś z Was chętny do przetłumaczenia? Albo do pomocy Ani M.? Bo mogę spróbować, z Get Lucky sobie poradziłam 3 lata temu Zeit 20/09/2012 - Dawid - 27.09.2012 Mogę pomóc . Nie ma problemu. Postaram się o tłumaczenie, ale na pewno nie dam rady w tym tygodniu. Zeit 20/09/2012 - Ania_M - 27.09.2012 Ok, to ja spróbuję sama i dam znać jak efekt. Zeit 20/09/2012 - mirek - 27.09.2012 Swietny artykul ale tez z czasem u mnie krucho by potlumaczyc. Zeit 20/09/2012 - Ania_M - 28.09.2012 Poprosiłam dobrą duszyczkę o pomoc Efekt jest taki, że przed Wami chyba jeden z najlepszych wywiadów z Markiem ostatnich lat. Od siebie tylko dodam, że mam wrażenie, że Knopfler ma do siebie swojego rodzaju żal za Dire Straits a jednocześnie ma świadomość jak wiele DS zawdzięcza i jest to dla niego ważny okres - ciekawa jestem, czy ktoś z Was się ze mną zgodzi? No i dodam jeszcze, że ja bym się nie zawahała poprosić o zdjęcie czy autograf. Miłego czytania „Moja muzyka towarzyszy ludziom podczas seksu i śmierci” Wieloletni gitarzysta Dire Straits, Mark Knopfler, o sławie, pieniądzach i nowej płycie Dlaczego tak rzadko udziela pan wywiadów? Bo chcę mieć święty spokój. Żyję spokojnie w Londynie, czemu miałbym zwracać na siebie uwagę? Nie ma nic cenniejszego niż sfera prywatności. Dla mnie koledzy, którzy zasiadają w talk-showach, są absolutną zagadką. Mnie nigdy pan nie zobaczy w takim programie. Tylko moi synowie nie akceptują mojej niechęci przeciw występom w telewizji. Zawsze namawiają mnie na występ w „Top Gear”: "Tato! Tato! Tato! Musisz w tym wziąć udział. To jest świetne!" . Otóż nie, to nie jest świetne! Nie ufa pan mediom? Nie. Jestem tylko bojaźliwy! I proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam nic przeciwko prasie czy telewizji. Spędzam w domu dużo czasu leżąc, czytając i oglądając telewizję, o ile nie puszcza programów typu talent-show. Tutaj kończy się pana tolerancja? W istocie. Nienawidzę tego typu programów. Ludzie są tak bardzo poniżani, jak można coś takiego oglądać? Jak można coś tak obrzydliwego akceptować? Wiele pańskich piosenek to klasyki. Nie dostaje pan propozycji, by były wykonywane przez młode talenty? Owszem. Otrzymuję regularnie zapytania z programów talent-show i za każdym razem nie daję pozwolenia, żeby tam korzystali z mojej muzyki. Nie chciałbym w żaden sposób być powiązany z systemem tak pogardzającym człowiekiem. Pana były band, Dire Straits, zalicza się do odnoszących największe sukcesy w historii brytyjskiego popu. Jako lider i tekściarz był pan centralnym punktem. Jak to jest być sławnym? W takim układzie nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się ze sławą. Mi przyszło to ciężko i trwało niezwykle długo. Mojemu sukcesowi zawdzięczam też fantastyczne studio i całą kolekcję gitar, której nie jestem w stanie zliczyć. Jestem sceptycznym człowiekiem i wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że to wszystko należy do mnie. Co roku pytam doradcę finansowego, czy muszę się martwić o pieniądze, i za każdym razem mówi mi, że mogę spać spokojnie. Muzykował pan z Bobem Dylanem, Vanem Morrisonem, Ericiem Claptonem i wieloma innymi wybitnymi kolegami i uchodził pan za jednego z najlepszych gitarzystów wszech czasów. Mimo to pozostał pan w cieniu. Można powiedzieć, że schodzi pan z drogi sławie i sukcesowi? Nigdy nie zwykłem zwracać na siebie uwagi. Podczas koncertów na stadionach stawałem się widoczny dzięki opasce na czoło. Nosiłem ją tylko na scenie. Pociłem się straszliwie tak, że pot spływał mi do oczu. Była praktyczna, bo każdy mnie w niej widział. Jedni uważali ją za obrzydliwą, inni nie, ale proszę sobie wyobrazić, że gdy kończyłem koncert i zdejmowałem opaskę, nie byłem już rozpoznawany! Schodziłem ze sceny i wtapiałem się w tłum. Czy nazwanie dinozaura na pańską cześć to niewystarczający dowód sławy? Być może. To zawdzięczam grupie archeologów, którzy podobno pewnego razu, gdy słuchali mojej muzyki, wykopali coś wspaniałego. Podziękowali mi, nazywając skamieniałość moim imieniem. To ciekawe, bo moja sława jest tak dziwna, że nie ma miejsca na świecie, gdzie nie grałyby moje piosenki. W Nepalu pewnego razu rozpoznał mnie pewien taksówkarz i zaczął śpiewać Brothers In Arms. Moja muzyka towarzyszy ludziom podczas ślubów, pogrzebów, seksu i śmierci. Dlaczego w 1995 roku rozwiązał pan Dire Straits? Było mi w tym zespole po prostu za ciasno. Za dużo tras, koncertów, w zbyt wielkich odległościach. Zapłaciłem za to wysoką cenę – rozwiodłem się i musiałem na nowo budzić w sobie miłość do muzyki. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że mogę być muzykiem tylko wtedy, gdy będę umiał oddzielić życie prywatne od zawodowego. Moja kariera solowa przebiega w znacznie wolniejszym tempie i znów kocham to, co robię. Myśli pan, że gdyby nowy album wydał pan pod szyldem Dire Straits, wzrosłaby sprzedaż? A skąd taki pomysł? Ponieważ pańskie nazwisko znane jest mniejszej liczbie osób niż nazwa Dire Straits. Nie sądzę. Moi fani wiedzą, że każdy, kto miał do czynienia z Dire Straits, zna moje imię i nazwisko. A Dire Straits to rozdział zamknięty. I to się nie zmieni. A co, gdyby „Privateering” odniosło sukces porównywalny do albumów Dire Straits i znowu oczy wszystkich zostały skierowane na pana? Nie myślę o tym, moja muzyka nie jest dla ogromnej publiki. Sukces jest nie do przeliczenia. Tego nauczył mnie album Dire Straits "Brothers In Arms". Kiedy zacząłem go tworzyć, chciałem uciec od charakterystycznych dźwięków Dire Straits, mocnej perkusji. Wyjątek zrobiłem dla Money for nothing, Walk of life i So far away. Do nich perkusja po prostu pasowała. A potem przyszedł obłędny sukces tych trzech piosenek. Powiedział pan kiedyś, że pisze piosenki na podstawie np. przypadkowo zasłyszanych dialogów. Zawsze jest pan anonimowym obserwatorem? Odkąd nie gram z Dire Straits, nie mam z tym problemu. Na moim albumie jest „Seattle” – piosenka, która powstała podobnie, jak „Sultans of swing” czy „Money for nothing”. Podczas ostatniej trasy siedziałem pewnego wieczoru w barze i oglądałem mecz Arsenalu. Moją uwagę przykuła para ludzi siedzących nieopodal i dość ostro się kłócących. Poszło o klasykę rodzaju – o niespełnione marzenia. Nie wiem, może on właśnie stracił pracę? Widziałem, że to ich pierwszy poważny życiowy dramat, wiem, jak człowiek czuje się przy pierwszej porażce. Przysłuchując się im, zrobiłem analizę swojego życia i napisałem piosenkę. Łatwo czy ciężko pisać teksty? Akurat u mnie pod tym względem się nic nie zmieniło. Czasem jest łatwo, czasem trudno, ale nie załamuję się. Zamykam się z laptopem i gitarą w malutkim pokoju. Jeśli nie mam pomysłu – czekam aż przyjdzie. Kto w świecie muzycznym nie jest optymistą, nie przetrwa. Kto chce przeprowadzić zespół przez wszystkie trudności, musi myśleć pozytywnie. Popełniłem błąd w dowodzeniu Dire Straits. Zawsze chciałem odnieść ogromny sukces, żyć z muzyki. Udało się. Ale nie wystarczy mieć talent, trzeba być twardym. Zresztą, to jest ważne nie tylko w muzyce. Kiedy piosenka jest dobra? Gdy słuchacz się wzrusza. Widziałem napakowanych typów na moich koncertach, widziałem ludzi pracy. Rozpoznam ich wszędzie, bo wśród nich dorastałem. Przychodzą na moje koncerty z żonami, dziećmi, widzę, jak im źle. Ale w pewnym momencie, stojąc pod sceną, ocierają łzy z twarzy – to chyba coś znaczy. A czym jest sukces? Każdego ranka chodzę na śniadanie do zaprzyjaźnionej kawiarni, w której jest mnóstwo ludzi. Jestem tam od wielu lat stałym gościem. Piję kawę, czytam gazetę. I przez te wszystkie lata jeszcze nigdy, dosłownie nigdy, nie zostałem zaczepiony. Nikt nie poprosił mnie o autograf, o zdjęcie. Nikt uporczywie się mi nie przyglądał. Jestem jednym z wielu. Sukcesem jest to, że normalnie żyję. Zeit 20/09/2012 - Robson - 29.09.2012 Dzięki Anula. Zeit 20/09/2012 - Ania_M - 29.09.2012 Nie ma sprawy. Dla mnie to czysta przyjemność. Zeit 20/09/2012 - pawellod - 25.10.2012 Wspaniały wywiad! Dzięki za tłumaczenie. Zeit 20/09/2012 - Andrzej - 25.10.2012 "Jestem jednym z wielu. Sukcesem jest to, że normalnie żyję." Zeit 20/09/2012 - jambore - 25.10.2012 Andrzej napisał(a):"Jestem jednym z wielu. Sukcesem jest to, że normalnie żyję." i to jest właśnie MISTRZ Wątpię ,żeby udawał chciałbym kiedyś wypić z nim kawę przy porannej bułeczce z konfiturą;-) To takie marzenie jak będę na emeryturze a on jeszcze będzie grał.......................... z Sułtanami Swingu ;-))) Zeit 20/09/2012 - Robson - 25.10.2012 Bułeczka z konfiturą? Ja bym się z nim piwa napił:-) Zeit 20/09/2012 - Ania_M - 26.10.2012 Mnie przez gardło by nic nie przeszło w TAKIM TOWARZYSTWIE:-) Zeit 20/09/2012 - retro13 - 27.10.2012 Ania_M napisał(a):Mnie przez gardło by nic nie przeszło w TAKIM TOWARZYSTWIE:-) doskonale cie rozumiem..... |